Sting w Lodzi: emocji nie brakowalo!
Relacja z koncertu Stinga w lódzkiej Atlas Arenie.
W srodowy wieczór 21 listopada Sting w betonowych murach lódzkiej Atlas Areny nie rozczarowal. Artysta i jego piecioosobowy zespól dali popis profesjonalizmu i finezji, a moze to byla prawdziwa magia? Sting czarowal bowiem swoim glosem lódzka publicznosc przez równe dwie godziny. Sting znany jest z perfekcyjnego przygotowania muzycznego, ale co innego slyszec o tym, a co innego zobaczyc. Zobaczyc takze to, ze jego koncert to nie tylko muzyczny majsterszyk, ale takze bardzo emocjonalne spotkanie.
Sting spóznil sie okolo szesciu minut, ale jego technicy dobrze zaopiekowali sie polska publicznoscia. Ekipa dzwiekowców zaproponowala fanom zabawe w meksykanska fale, a Polaków - jak powszechnie wiadomo - dwa razy do zabawy zapraszac nie trzeba. Sting ze swoimi muzykami weszli wiec na scene, kiedy publicznosc byla juz po rozgrzewce, a pierwszy glód mial zaspokoic 'If I Ever Lose My Faith In You'. Pózniej bylo juz tylko lepiej.
Trzecia zaprezentowana piosenka byl 'Englishman in New York'. Englishman byl tego dnia "in Lódz", ale za to cala publicznosc, chyba bez wyjatków, byla ze Stingiem calym sercem i gardlem angielska, bowiem chórki do tego kawalka wyspiewali praktycznie wszyscy obecni. "Be yourself no matter what they say" - wybrzmiewalo w piosence, a pózniej artysta podkreslil to raz jeszcze, calkiem chyba zadowolony z reakcji publicznosci.
Sting ubrany w zwykly (choc dosc obcisly) szary podkoszulek z dlugim rekawem i jeansy, wygladal w srode w Lodzi najwyzej na trzydziestokilkulatka. Kto nie wiedzial, ten na pewno nie zgadl, ze wokalista w pazdzierniku obchodzil swoje 61. urodziny…
Slów kilka koniecznie trzeba poswiecic akompaniatorom mistrza. Dominic Miller gra ze Stingiem od dawna i od dawna jest tez chwalony za swój talent, takze w Lodzi udowodnil, ze pochwaly te nie sa czczym gadaniem. Niezwyklym artysta jest tez Vinnie Colaiuta - rzadko kiedy perkusista potrafi w nieludzko i perfekcyjnie równej grze, dodac tyle finezji co Vinnie. Publicznosc zachwycil takze skrzypek Peter Tickell, który gral z taka pasja, ze wlosie w smyczku pekalo juz przy drugiej piosence, a Jo Lawry naprawde pokazala na co ja stac w piosence 'Desert Rose'. Uwazni widzowie z pewnoscia dobrze widzieli, jak Sting dyskretnie, lecz stanowczo dyrygowal swoimi muzykami. Jednoczesnie w jazzowych fragmentach koncertu, dokladnie bylo widac swobode i dobra zabawe u wszystkich, którzy znajdowali sie na scenie.
Koncert nie zawieral sztucznych ulepszaczy, ani tandetnych dodatków. Jedyna oprawa bylo swiatlo - wsciekle czerwone w 'Roxanne', niespokojnie rozbiegane przy 'Every Breath You Take'. Na usta cisnie sie stwierdzenie - Mozna? Mozna!, no tylko nie kazdy ma taki talent, klase i estyme co Sting. A na to pracuje sie latami. Trasa "Back To Bass", której jednym z przystanków byl srodowy koncert w Lodzi z zalozenia ma byc powrotem do korzeni. Artysta wykonal swoje najwspanialsze utwory praktycznie w pierwotnej formie. W Atlas Arenie rozbrzmialy takie klasyki jak: 'Shape Of My Heart', 'Message In A Bottle', czy 'I Hung My Head'. Utwór 'Heavy Cloud No Rain' Sting wykonal przy pomocy publicznosci, która gromko wykrzykiwala druga czesc refrenu.
O tym, ze koncert byl naprawde udany, swiadczy fakt, ze muzycy wychodzili pod koniec na scene trzykrotnie, wzywani nieslabnacymi brawami. Chyba wszyscy juz sie przyzwyczaili, ze na dzisiejszych koncertach zazwyczaj bisy sa wliczone w show. Rzadko kiedy mozna mówic o spontanicznym zatrzymywaniu artystów na scenie, ale Stingowi mozna to wybaczyc, bowiem na sam koniec zostawil to, co najlepsze. Ostatnia piosenka jaka uslyszeli zgromadzeni w lódzkiej Arenie, byl (pisze to z namaszczeniem) 'Fragile'. I tak sobie mysle - jakie poklady emocji musi za kazdym razem na koncertach Stinga wzbudzac ta piosenka, skoro absolutnie kazdy, kto przychodzi go posluchac ma swoje osobiste, czesto wazne i wzruszajace wspomnienia z nia zwiazane?
(c) Onet by Marzena Suchan